Jesienne rozważania nad kiszonym ogórkiem (jeziorowym)
Wszyscy chyba wiedzą, że w jeden z lipcowych weekendów Kalisz Pomorski staje się ogólnopolską, a być może nawet światową stolicą ogórka kiszonego. Z Jeziora Młyńskiego zwanego Ogórkowym wyciągana jest beczka z ogórkami zatopionymi podczas podobnej ceremonii rok wcześniej. Impreza ściąga do Wioski Ogórkowej spore tłumy turystów z bliższych i dalszych odległości. Na gości oczekuje dużo dodatkowych atrakcji, impreza zwana Jarmarkiem Nad Jeziorem Ogórkowym ma już całkiem dużą renomę, w ogólnopolskiej TV można zobaczyć migawki z tej imprezy.
Za oknem listopadowa słota, ogórki kiszą się w spokoju już 5 miesiąc w zimnych wodach Jeziora Ogórkowego i mógłby ktoś zadać pytanie: w jakim celu poruszam temat ogórkowy w sezonie nie ogórkowym ? Muszę się przyznać, że poniekąd sprowokowały mnie teksty pana Bogumiła Kurylczyka.
I może zacznę od początku – kilka tygodni temu natknąłem się na stronie kaliskiej biblioteki na bardzo ciekawe opracowania, w przewadze wspomnieniowe i historyczne, pisane przez jednego z byłych mieszkańców naszego miasteczka, przebywającego obecnie na emigracji gdzieś w okolicach Krakowa, pana Bogumiła Kurylczyka. Nawiasem mówiąc strona biblioteki w Kaliszu Pomorskim jest naprawdę niezła, tak samo z resztą jak teksty pisane przez pana Bogumiła.
Kilka dni temu chciałem wrócić do wspomnianych tekstów, jednak ku mojemu sporemu zdziwieniu nie znalazłem ich już na stronie biblioteki. Z pomocą przyszła mi niezawodna jak zawsze wyszukiwarka Google, komplet tekstów twórczości pana Kurylczyka w liczbie 15 odnalazłem na stronie kaliskiego liceum, w zakładce Spacery w czasie.
Faktycznie, dzięki twórczości pana Bogumiła można przenieść się daleko w tył w czasie. Opowiadania zawierają bardzo dużo szczegółów historycznych, okraszone są dużą ilością starych fotografii z imponującej kolekcji własnej i w dużym stopniu odzwierciedlają emocjonalny stosunek człowieka do miejsca w którym się wychował. W swojej twórczości autor przedstawia Kalisz, który już niestety nie istnieje. Miasto zostało totalnie zniszczone i zdewastowane przez ostatnią wojnę i w sumie patrząc na dzisiejszy obraz miasta ciężko sobie wyobrazić, że wyglądało kiedyś zupełnie inaczej niż dzisiaj.
Dowiadujemy się z lektury opowiadań, że Kalisz Pomorski czyli Kallies posiadał zwartą zabudowę, miasto było zelektryfikowane i posiadało gazownię, funkcjonowały zmechanizowane fabryki, wydawnictwa, kwitł handel i co najciekawsze przyjeżdżały tutaj pociągami na wypoczynek rzesze turystów. Kallies był znany jako Bad- i Luftkurort, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza kurort kąpielowy i powietrzny, a w wolnym tłumaczeniu dzisiaj moglibyśmy powiedzieć że była to miejscowość letniskowa. (W języku niemieckim stały przedrostek Bad przed nazwą miejscowości oznacza wprost uzdrowisko). W mieście funkcjonowały hotele, pensjonaty, restauracje, a nawet sale koncertowe. O skali znaczenia turystycznego może świadczyć fakt, że kursowały sezonowo specjalne pociągi dla turystów bezpośredniej (!) relacji Berlin-Kallies. W tamtych czasach Kalisz Pomorski był nazywany ulubionym kurortem Berlińczyków. Brzmi co najmniej jak lekka przesada i abstrakcja, ale z analizy zachowanych dokumentów, wynika że miasteczko o charakterze rolniczym prosperowało bardzo dynamicznie w branży turystycznej.
W tym momencie przychodzi człowiekowi do głowy ważne pytanie – w jakim celu turyści tłumnie ściągali przed wojną do Kalisza Pomorskiego ? Na pewno nie z powodu zabytków historycznych, których tutaj nigdy zbyt dużo nie było. W tym miejscu należy sobie uświadomić, że również nie jeziora są największą atrakcją miasta i okolicy (niejedno miasto a nawet wioska posiadają przecież większe i ciekawsze akweny); atrakcyjność jezior kaliskich postawiłbym na trzecim miejscu. Uważam, że bardziej atrakcyjne od jezior są przepiękne lasy w przewadze sosnowe, których mamy w gminie ponad 50% powierzchni i które otaczają bezpośrednio samo miasto.
Cóż więc było tym gwoździem programu turystyki masowej ? I tutaj być może niespodzianka – na pierwszym miejscu należy postawić przepiękny górzysty teren porośnięty starodrzewiami, otaczający miasto od północy i zachodu. To właśnie z tego powodu przyjeżdżali tutaj turyści. Teren za stadionem miejskim oraz cmentarzem i dalej na zachód to przepiękne pasmo wzgórz polodowcowych z bardzo urozmaiconą rzeźbą terenu, zajmujące obszar ponad stu hektarów. Na Pomorzu jest kilka znanych obszarów tego typu jak Puszcza Bukowa koło Szczecina, Szwajcaria koło Połczyna, Wysoczyzna Polanowska oraz inne. Wzgórza koło Kalisza Pomorskiego zajmują mniejszy obszar, ale rzeźba terenu jest chyba dużo bardziej ostra i urozmaicona – wzgórza przedzielane są dolinami, wąwozami i jarami o bardzo silnych pochyleniach. Przedwojenni turyści spacerowali po wytyczonych szlakach, mieli do dyspozycji wieże widokowe. Specyficzne położenie miasteczka pozwala dostać się w 5 minut z centrum miasta na wzgórza. Można przypuszczać, że po spacerach górskich turyści kierowali swoje kroki na kąpieliska. Ślady wytyczonych szlaków oraz ścieżek można znaleźć jeszcze dzisiaj a ich łączna długość może przekraczać nawet 50 km. Szlaki na kaliskich wzgórzach wiły się bardzo malowniczo w dolinach i wąwozach, biegły grzbietami wzniesień oraz po warstwicach. Ale to chyba temat na oddzielny wpis na blogu i z pewnością do niego wrócę.
Wracam do kiszonego ogórka. U stóp kaliskich wzgórz rozlewają się wody Jeziora Młyńskiego, na dnie którego spoczywa beczka z ogórkami. Tradycje kiszenia ogórków w wodach jeziornych są związane z funkcjonowaniem przetwórni zlokalizowanej nad jeziorem. Kiszone ogórki były produkowane w okresie minionej epoki głównie dla potrzeb polskiego wojska (ludowego). Pan Kurylczyk w swoim opowiadaniu „Badkurort, czyli skarb w jeziorze” traktuje powstanie kiszarni ogórków w latach 70-tych XX w. niczym jako ostatni gwóźdź do trumny, w której pochowano faktycznie tradycje wypoczynku nad Jeziorem Młyńskim i symbolicznie chyba w szerszym wymiarze. Trudno się nie zgodzić z takim podejściem, przetwórnia powstała na zgliszczach restauracji i sali koncertowej usytuowanej przy samym jeziorze.
W późniejszych latach mieliśmy co prawda Ośrodek Sportu i Rekreacji nad Jeziorem Bobrowo Wielkie, przemianowany później na Motel Arcus. Trudno jednak mówić o masowej turystyce w Kaliszu Pomorskim na przestrzeni minionych dekad.
Jarmark Nad Jeziorem Ogórkowym jest cykliczną imprezą, która nawiązuje w prostej linii do kiszarni jeziorowej ogórków w Kaliszu Pom. Niektórzy mieszkańcy pamiętający te czasy czują pewien niesmak z tym faktem związany. Ba, nawet opinie dotyczące walorów smakowych ogórków kiszonych w jeziorze obecnie i serwowanych na jarmarku są mocno podzielone, ale może zostawmy, bo to kwestia indywidualnego smaku i gustu… Niewątpliwie lipcowa impreza ogórkowa to niezaprzeczalny sukces promocyjny, marketingowy i medialny. Impreza cieszy się dużym powodzeniem zarówno mieszkańców jak i przyjezdnych i wpisała się w lokalny kalendarz imprez. Budżet miasta corocznie wydatkuje na ten cel ok. 200 000 zł – jak na czasy kryzysu całkiem sporo.
W tym miejscu warto też wspomnieć, że nieodłączny element folkloru imprezy ogórkowej to coroczne zakorkowanie ulicy Suchowskiej w sobotnią noc – kompletny chaos na ulicy dojazdowej do stadionu, tradycyjny brak parkingów i organizacji ruchu i mnóstwo ludzkich nerwów – ale to również temat na oddzielnego posta.
Co roku wybieram się z rodziną na Jarmark i wspólnie korzystamy z atrakcji, jest całkiem nieźle. Myślę jednak, że Kalisz Pomorski ma dużo większy potencjał turystyczny, niezależnie od tego czy są to kaliskie wzgórza, jeziora i lasy razem wzięte czy też coś całkiem innego. Potencjał tego miasta to coś więcej niż podatki z gruntów poligonowych. Coś co sprawi, że miasto zacznie tętnić życiem przez dłuższą część roku jak tylko 2 lipcowe dni i będzie się dzięki temu rozwijać.
Czy potencjał zostanie odkryty ?
Krzysztof Wiśniewski
[wysija_form id=”1″]
Fajny kawałek historii, fajne przemyślenia, no i fajnie,że pojawiają się nowe wpisy i jeszcze fajniej, że przybywa nas po stronie komentujących. Ale do rzeczy. Na dobry początek, aby zachęcić do kolejnych komentarzy odniosę się krótko do ostatniego zdania, posługując się cytatem:
,,Można mieć wszystko. Po prostu nie można mieć wszystkiego jednocześnie”. Oprah Winfrey.
Kto to zrozumie będzie bliżej znalezienia na tak postawione pytanie odpowiedzi. Droga jednak pod górę i wyboista, no i oczywiście trzeba chcieć.
Tak naprawdę potencjał jest, trzeba go tylko umiejętnie wykorzystać.
Jak? Jeszcze nie wiem.
Wstęp: To pięknie, że powstał blog na temat mojego miasteczka, które mam głęboko w pamięci, i którego rozwój leży mi na sercu. Gratuluję Autorowi. Co więcej, komentarze mają pochodzić od znanych z nazwiska osób, co znaczy, iż warto tu pisać, bo nie będzie anonimowego „szczucia”, które gdy jest bezkarne, szerzy się tak samo na całym świecie.
Uwagi: Bad und Luftkurort Kallies przyciągał turystów gównie swoim chwytem marketingowym – ceremonią szlifowania charakterów na Schleifsteinie, a nie czystymi wodami, czy powietrzem. Nad Bobrowem Wielkim dymił i huczał wtedy tartak parowy Wittchowa (obok Starego Cmentarza) oraz dudniła fabryka wyrobów betonowych Abrahama (za Miejską Plażą). Nad Bobrowem Małym funkcjonowała duża garbarnia (na końcu ul. Krzywoustego), a obok farbiarnia, skąd ścieki płynęły wiadomo gdzie. W końcu do Jeziora Młyńskiego. Tu dodatkowo odprowadzała ścieki rzeźnia (jej resztki stoją przy stacji Orlen) oraz piekarnia i wytwórnia lemoniady oraz rozlewnia piwa (na rogu ul. Drawskiej i Świerczewskiego).
Lasów też wokół miasta nie było, lecz gołe pola. Wzgórza, w tym Russenberge (za stadionem) i Klickenberge (z lewej strony drogi do Suchowa) , dopiero zalesiano, dlatego roztaczały się stamtąd tak rozległe widoki.
Zakończenie: Spacerując niedawno nad kaliskimi jeziorami, w tym moim ulubionym – Młyńskim, z radością ciszyłem się jego dziś czystą i pachnącą wodą. Zagospodarowanym Stadionem Miejskim oraz otoczeniem.
Trudno nie wyrazić uznania dla radych i burmistrza za doprowadzenie tego jeziora do naturalnej czystości. Podobnie jak za piękny most nad rozlewiskiem Drawicy (za Pałacem) oraz iście europejską, nową przystań nad Bobrowem Wielkim.
Myślę, iż na wszystko nadejdzie czas. Jest Jarmark Ogórkowy. Czas teraz wykorzystać marketingowo obrzęd Szlifowania Charakterów, a potem pokazać turystom miasto z kościelnej wieży oraz ten – dziś skryty i milczący – najpiękniejszy zabytek: dzwon Fryderyka Wielkiego.
Witam Panie Bogumile w gronie komentatorów mojego skromnego bloga. Teoria dotycząca głównej przedwojennej atrakcji turystycznej Kalisza Pomorskiego – przepięknych wzgórz kaliskich jest moją prywatną teorią, jednak mam do niej stosunek mocno osobisty i wręcz emocjonalny. Biegałem po tych górkach jako dzieciak, byłem również przez 12 lat leśniczym dokładnie na tym terenie. Za każdym razem zaskakiwała mnie rzeźba tego terenu oraz niezliczona ilość nieodkrytych ścieżek, dróżek i szlaków. Miejsce jest bardzo urokliwe i niepowtarzalne i z pewnością posiada bardzo duży potencjał do uprawiania turystyki pieszej i rowerowej, będącej namiastką turystyki terenów podgórskich.
Jeżeli chodzi o przedwojenny Kamień Szlifierski i współczesnego Ogórka to widzę bardzo dużą analogię 🙂
Mam nadzieję, że będzie Pan zabierał głos w tematach związanych nie tylko z historią naszego pięknego miasteczka.
Pozdrawiam.
Wzgórza nad Kaliszem Pomorskim, zwłaszcza te od strony północno-zachodniej (czyli między drogą do Drawska a drogą na Szczecin) to faktycznie piękne, spacerowe tereny o bardzo urozmaiconej rzeźbie.
Mamy tam i potężne grodzisko Burgwall wraz z jeziorkiem Syrenim, i jeziorko Głupców (z wyspą), i głębokie mokradła za Nowym Cmentarzem, gdzie niegdyś sięgała zatoka jeziora Młyńskiego, i stromą górę (tzw. Stumetrówkę) gdzie przed wojną zbudowano tor saneczkowy. Po zboczach Russenberge wiją się dawne ścieżki spacerowe z resztkami kamiennych schodów. A szlak prowadzący po ich wierzchołkach obsadzono, także przed II wojną, szpalerami dębów.
Z pewnością warto byłoby te ścieżki odnowić, ale leżą one na działkach Nadleśnictwa, nie Gminy. Nadleśnictwo urządziło już wprawdzie jeden punkt widokowy nad Stadionem Miejskim, ale tylko w połowie zbocza. Marzy mi się taki punkt na szczycie tych wzgórz. By widoku nie przesłaniały drzewa, wystarczyłaby niezbyt wysoka, drewniana wieża obserwacyjna.
Przy okazji: przed budynkiem Nadleśnictwa przy ul. Dworcowej mamy pomnik poświęcony Janowi Pawłowi II, ale brakuje tu informacji o przepięknym przełomie Drawicy, znajdującym się na tyłach tego budynku, może 200 metrów dalej. Tam, gdzie do roku 1945 działał młyn wodny należący do frau Augustin, a potem długo jeszcze stały zabudowania gospodarcze, wykorzystywane przez kaliskiego Nikifora, jakim była niewątpliwie kobieta, zwana Rózią.
Natomiast chwała Nadleśnictwu, że do jeziorka Głupców prowadzi z ul. Szczecińskiej ścieżka dydaktyczna. Podobna prowadzi z ul. Suchowskiej (za Schleifsteinem) w kierunku grodziska Burgwall, ale omija go przy jeziorku Syrenim i tablice informacyjne nie wspominają o tym grodzisku (jednym z najpotężniejszych na Pomorzu) ani słowem.